Na pierwszy ogień poszła Bratysława. Jako, że mieszkam na codzień w Wiedniu, zaledwie paredziesiąt kilometrów dzieli mnie od niej. Wybrałam się tam w mój ulubiony sposób: pociągiem. Ciekawe czy miłość do tych pojazdów nie wynika czasem tylko z tego, że niemal każda podróż samochodem lub autobusem kończy się oglądaniem zawartości żołądka :-)
Wiedeń i Bratysława to miasta partnerskie i z tego powodu dla mieszkańców obydwu stolic dostępna jest bardzo ciekawa oferta. Mianowicie bilet na pociąg za 16 euro. W cenie przejazd w obie strony oraz pierwszego dnia pobytu możemy korzystać z komunikacji miejskiej w Bratysławie. Od dnia przyjazdu mamy cztery dni na powrót do Wiednia, dzięki czemu sami decydujemy, jak intensywnie chcemy poznać to miasto. Również polecam połączenie wizyty w Bratysławie z wizytą w Wiedniu. Ja zobaczyłam to, co chciałam w jeden dzień; na Wiedeń potrzebny jest co najmniej przedłużony weekend.
Droga w kierunku centrum wcale nie była taka zła. Nie za duży ruch, przyjemna pogoda oraz co rusz ładne kamienice. Mijamy także pałac prezydencki. Na takich wycieczkach raczej się nie spieszę, zatem dojście do Bramy Michała zajęło mi ok 25 minut. Można także wziąć autobus 93, który jedzie bezpośrednio od dworca, chociaż nie widzę powodu, czemu by tego miasta nie poznać także od tej mniej popularnej strony :-)

W oczy dość szybko rzucił mi się sklep z ręcznie robionymi produktami. Mam słabość do takich rzeczy i spędziłam w środku dobre pół godziny rozmawiając po polsko-angielsko-słowacku ze sprzedawczynią, która w miłym geście podarowała mi ślicznego ceramicznego motylka. Koniecznie odwiedźcie sklep In Vivo na ulicy Michalskiej!
Równie miło przyjęły mnie panie z miodowego sklepu na ulicy Biela, gdzie skusiłam się na smakowicie wyglądające wielkanocne łakocie.
Dalsza droga zaprowadziła mnie na śliczny główny plac, Hlavne Namestie, na którym panowały zadziwiające pustki. Prócz mnie garstka innych zwiedzających, których większość zebrała się przy jednym ze słynnych bratysławskich pomników :-)
Jako, że przespacerowałam już wiele godzin, postanowiłam przysiąść w jednej z wielu przytulnych kawiarenek. Pogoda i słońce pozwalały nawet na kawę na zewnątrz, z czego z chęcią skorzystałam. Na ulicy Venturskiej wypiłam przepyszną kavę z mliekiem oraz kieliszek Passoa. Zwolennicy słodkich likierów na pewno nie pożałują kupna butelki :-).
Po kawie
przyszła kolej na zamek - Hrad. Po drodze jednak znów
trafiłam do sklepiku z manufakturą i od razu zakochałam się w nieprzyzwoicie drogim kubku, który w tym momencie znalazł nową właścicielkę :-). Przy okazji odbyłam małą pogawędkę z miłym panem mówiącym chyba we wszystkich turystycznych językach. Życzył mi dalszej miłej drogi i tak z nowym nabytkiem udałam się do zamku.
Sama droga, choć stroma, nie dłużyła się dzięki widokowi Dunaju i mini panoramy Bratysławy z Sadem Janka Krala na czele. Na górze odpocząć można było w małym parku jeszcze nieco poniżej samego zamka. I tutaj zaskoczył mnie całkowity brak tłumów w tak magicznym miejscu. Jedynym minusem były wnętrza. Po poprzednich muzeach spodziewałam się bogactwa w wystroju, wielkich sal balowych i przepychu, a zastałam zdjęcia z okresu renowacji, wystawę obrazków dzieci oraz nieciekawą wieżę z widokiem niewiele lepszym, niż z tarasu przed zamkiem. Niemniej jednak sama okolica, dwór oraz wspomniany park i widoki warte były wspinaczki.
Przed moją wycieczką przeczytałam kilka recenzji na temat Bratysławy i muszę przyznać, że sporo z nich niesłusznie potępiło to miasto.
Ja trafiłam na wiele pięknych miejsc, czułam atmosferę starego miasta, a muzea, które odwiedziłam na pewno trwale zostaną mi w pamięci :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz