Ostatniego dnia w Norwegii, Rogaland pokazał nam rodowity mieszkaniec tego miejsca. Jako, że nasz samolot odlatywał dopiero późnym popołudniem, mieliśmy prawie cały dzień na poznanie zakamarków, które pewnie omija sporo odwiedzających. Ten dzień pokazał mi, że Norwegia to nie tylko Fjordy :-).
Pierwszym punktem wycieczki był "Steinansiktet", niezadowolony głaz wyrzeźbiony przez naturę. Znajduje się w okolicy Vigdelstranden, gdzie wystarczy podążać za strzałką. Po drodze nie spotkamy nikogo, to naprawdę nieznane miejsce tylko dla szczęściarzy, którzy trafią na obeznanego gospodarza :-). Nie da się również nie zauważyć pozostałości po wojnie - bunkry i inne podniszczone kamienne budowle urozmaicają drogę do celu. Mimo podmokłych terenów i skakania po skałkach i głazach, prawdziwe wyzwanie znajdziecie dopiero na miejscu - jak tu znaleźć właściwy kamień średniej wielkości wśród setki innych? Powodzenia! ;-)
To jednak nie koniec zwiedzania tych okolic. Pośród czarnych skał - pozostałości wulkanicznych - znajdziemy jeden ogromny, zupełnie biały 'kryształowy' głaz, a obok niego 'książkę', która dawno temu została przez przypadkowego podróżnika nazwana biblią.Rada dla oszczędnych: pozbierać białe kamyczki, rozdać jako kryształowe pamiątki ;-).
Cały krajobraz wyglądał bardzo dramatycznie, zwłaszcza, że o wczesnej porze słońce jeszcze nie zdążyło wyjść zza chmur. W tle odgłosy morza, wiatru, a poza tym całkowita cisza. Nic, tylko morze i skały wokół. W tej scenerii Wincent zaprowadził nas do następnego miejsca, tym razem naprawdę bardzo dobrze ukrytego - mianowicie weszliśmy do jaskini, gdzie szpara nie miała nawet metra szerokości i wręcz trzeba było ześlizgnąć się w dół. Usprawnieni w bicepsy i latarki nie daliśmy się zatrzymać!
Owa jaskinia nie była głęboka, zatem zejście nie zajęło nam długo. Już na dole dokładnie rozglądaliśmy się po wnętrzu i wypatrzyliśmy białe 'kulki' zwisające z sufitu. Pamiętam, że zdążyłam jeszcze pomyśleć 'jakie dziwne rośliny rosną w tych zakamarkach!', zanim rozejrzałam się dokładniej... Cała jaskinia w pająkach! A te białe kwiatki to po prostu kokony, z których wychodziły nowe! Na samo wspomnienie dalej się wzdrygam i muszę przyznać, że droga na świeże powietrze poszła znacznie szybciej ;-).
Po tych traumatycznych przeżyciach nadszedł czas na coś przyjemniejszego, a nawet mistycznego. Bez pająków i na zewnątrz :-). Wybraliśmy się mianowicie w miejsce zwane 'Domsteinane', w Soli. Przyznam, że można się poczuć magicznie wśród tego kręgu kamieni - takie mini Stonehenge w bardzo niespodziewanym miejscu. Wedle tablicy informacyjnej, nie wiadomo w jakim celu powstało, zwłaszcza, że ten typ budowli nie jest popularny w Norwegii. Koniecznie trzeba to zobaczyć!
Niedaleko Domesteinane usytuowany jest równie oryginalny kościół 'Ruinkirke', którego zniszczone fragmenty zostały zastąpione szkłem. Ciekawostką jest brak ołtarza. Zamiast niego mamy szklaną ścianę, z której rozciąga się widok na morze. Ruinkirke również znajduje się w Soli, także warto wszystkie wymienione miejsca odwiedzić za jednym razem.
To jednak nie był jeszcze koniec - korzystając z okazji wybraliśmy się do innego miasteczka w Rogaland - Sandnes. Mniejsze od Stavanger, ale równie urokliwe. Zwłaszcza, że był poniedziałek i wreszcie można było szastać norweskimi koronami :-).
Sandnes zupełnie nie sprawiało wrażenia opuszczonego miejsca. Klimatyczne ozdoby ulic, zapraszające lokale i butiki tworzyły bardzo miłą atmosferę do popołudniowego spaceru główną ulicą. Tu w końcu kupiliśmy pamiątki i kartki i - jakże by inaczej - trafiliśmy także na polski sklep :-). Jako polska emigrantka w Austrii odczuwam na co dzień deficyt polskich słodkości, zatem nie omieszkałam zaopatrzyć się we wszystko, co tylko można przewieźć w bagażu podręcznym. Nota bene z transportowanych przez 2000 km słodkości najbardziej skorzystał mój pies, który czując się nieobserwowany sam poczęstował się i zawartością i nawet opakowaniami! Może był to akt zemsty za to, że nie wzięłam ze sobą norweskich kości :-)
Tak oto mój piękny weekend dobiegł końca. Już przed podróżą była pewna, że to nie moja ostatnia wizyta w Norwegii i te kilka dni spędzone w Rogaland pokazało, że warto temu krajowi poświęcić czas. Myślę też, że nie ma co dać się odstraszyć wysokim cenom - z odrobiną sprytu i pomysłowością każdy może sobie pozwolić na zwiedzanie tego miejsca. Nawet dwójka polskich studentów :-) Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak wypełniać skarbonkę na następny norweski cel, a co to będzie, to dopiero się okaże :-).