Pominę powody, przez które pierwszy z trzech dni mogłam wykorzystać dopiero około godziny 19:00; zdradzę tylko, że droga z mojego domu do hotelu zaczęła się o 12:00, a skończyła krótko przed 18:30. Trzeba jednak przyznać, że pokonanie wielu przeciwności całkowicie wynagradza moment rzucenia się na łóżko w pokoju hotelowym.
A propos, sam hotel potrafił zrobić w konia. Według zdjęć mogłam spodziewać się czerwonego dywanu, wielkiej złotej lobby, a już co najmniej portiera. Ku mojemu zdziwieniu pod dumnym adresem Carrer de Girona 85 czekały na mnie... drzwi. Duże drewniane drzwi jak do pierwszej lepszej kamienicy. I, co gorsza, domofon! No nic, zadzwoniłam, pani otworzyła mi drzwi do smutnego wąskiego korytarza z windą i zaprowadziła na górę. A tam... lata 60' 2.0! Zapomniałam o portierze i czerwonym dywanie, ten hotel to było to :-)

Wygłodniałe, po wstępnym zakwaterowaniu ruszyłyśmy do współpracującej z hotelem restauracji, by nie tylko wreszcie coś przekąsić, ale również skusić się na drinka powitalnego. Zamówiłam bardzo niehiszpańskie danie - ravioli dyniowe z sosem pieczarkowym - i tu znów przeżyłam szok, chociaż wypity wcześniej na pusty żołądek drink pozwolił mi się tym razem z tego śmiać. Widok kelnera z wielką michą uradował nas obydwie, niestety uczucie szczęścia trwało jedynie moment. Kiedy bowiem do owej michy zajrzałam, moim oczom ukazała się garstka mini pierożków skropiona sosem.
Po kolacji i dalej nieco głodne ruszyłyśmy w drogę. Niedaleko wspomnianego hotelu znajduje się Arc de Triomf - nasz pierwszy cel podróży. Po drodze nie obyło się bez wstąpienia do mini marketu. Sklepik wyglądał na typowo turystyczny, ale ceny nie zupełnie nie zwalały z nóg. Zaopatrzone w dodatkowy prowiant dotarłyśmy do Arc'i i po zrobieniu obowiązkowych zdjęć wróciłyśmy do hotelu. (I tu widzimy plus z podróżowania w pojedynkę - ja bym mogła iść dalej!)

Następny dzień zaczął się przyjemnym dylematem - idziemy zwiedzać czy na zakupy? Na szczęście tu z pomocą przyszli nam barcelońscy architekci umieszczając punkty handlowe w towarzystwie kilku ciekawych atrakcji turystycznych.
Jako, że hotel faktycznie był prawie w centrum, wyruszyłyśmy po prostu pieszo. Lubię w obcych miejscach poczuć się jak zwykły mieszkaniec i korzystać z miasta widząc więcej, niż gdybym poruszała się np metrem. Już poprzedniego dnia kupiłyśmy bilety - 10 € za 10 przejazdów, jednak korzystałyśmy z niego na prawdę tylko w przypadku większych odległości.
Spacer okazał się strzałem w dziesiątkę, bo znalazłyśmy uroczy mini ogród na podwórku jednej z kamienic, którego nie znalazłam na przykład w przewodniku. Zresztą same zadbane kamienice czy obecne dosłownie wszędzie kawiarnie mogą umilić drogę.
Potem były już tylko sklepy, aż obudziłam się w Casa Milà (La Pedrera), budynku stworzonym przez słynnego architekta, Antoniego Gaudi. I to właśnie jedno z tych miejsc, które uwielbiam. Zamiast trzech pięter pełnych obrazów, z których ewentualnie jeden, dwa zostają w głowie, tutaj mamy oryginalnie urządzone pomieszczenia zwieńczone bajecznym dachem, które na prawdę wbijają się w pamięć.
www.lapedrera.com
Provença, 261-265,
Metro Diagonal 3,5
Pn-Nd
09:00–18:00Uhr
19:00–21:00Uhr
Dorosły: 20,50 €/Student: 16,50 €
Jako, że minęło już sporo czasu od śniadania, wstąpiłyśmy na przekąskę i kawę do kajpki. Następnym punktem wędrówki miał być Park Güell. Wedle pewnej strony internetowej najlepszym sposobem na dostanie się tam było podjechanie na stację Lesseps, co okazało się kompletną bzdurą. Wybierając metro czeka nas długi spacer wzdłuż głośnej ulicy i męcząca wspinaczka w górę. My dowiedziałyśmy się o autobusie 24, który odjeżdża prosto z Pl de Catalunya i zawiezie nas prosto na miejsce.

Sam park zapiera dech w piersiach. Zdecydowanie zajmuje pierwsze miejsce najpiękniejszych parków, w jakich dotychczas byłam. Ruiny, kamienne schody, bajeczne ścieżki, a w samym środku tego wszystkiego kolejne dzieła Gaudiego. Wejście płatne, ale z daleka wszystko poza wnętrzem budynku doskonale widać. Niestety robiło się już późne popołudnie, a my w planach miałyśmy następne atrakcje, zatem dokładniejsze zwiedzanie czeka mnie dopiero przy następnej podróży do Barcelony. A jest jeszcze tyle do zobaczenia!
Park Güell
Autobus 24, odjazd z Pl de Catalunya
http://www.parkguell.cat/

Zapanował już mrok, kiedy w drodze powrotnej zdecydowałyśmy się na metro. Jako, że następny dzień również był napięty do granic możliwości, postanowiłyśmy jeszcze przejść się deptakiem na plażę, w La Barceloneta. Barcelona to pierwsze miasto, w którym morze widziałam tylko po ciemku. Muszę jednak przyznać, że na obolałe stopy nie ma nic lepszego, niż chłodna woda morska lub przysypanie ich zimnym piaskiem ;-).
Na kolację zdecydowałyśmy się na typowy hiszpański przysmak - Paellę. Bardzo intensywny smak i zapach, bardzo duża porcja i mnóstwo składników. Aż szkoda było zostawić cokolwiek, ale jednak będąc mini-dziewczyną, ma się ograniczone możliwości wypełnienia żołądka.
Został trzeci, ostatni dzień. Na szczęście samolot odlatywał dopiero około 19, czyli miałyśmy sporo czasu przed udaniem się na autobus na lotnisko. Tym razem na pierwszy ogień poszło trzecie już dzieło Gaudiego - Casa Batlló. Wjeżdżamy windą na ostatnie piętro i powoli piętro po piętrze schodzimy w dół. Dom w stylu opisanej już Casa Mila, jednak polecam odwiedzić obydwa.

www.casabatllo.es
Passeig de Gràcia, 43
Metro Passeig de Gràcia L2, L3, L4
Pn-Nd: 09:00–21:00Uhr
Dorosły: 22,5 €
Student/Młodzież do lat 18: 19,5 €
Przerwę na kawę zrobiłyśmy nieco dalej, niemal na przeciwko potężnego Sagrada Familia - kościół, w którym podobno odnośnie sztuki można znaleźć absolutnie wszystko! I to również znajduje się na liście miejsc do odwiedzenia podczas następnej wizyty. W okolicy kościoła znajdziemy również mały skwerek z malowniczym jeziorem, co po raz kolejny pokazuje, że nie warto ślepo trzymać się żadnego przewodnika.

Sagrada Familia
www.sagradafamilia.org
Pn-Nd: 09:00–20:00Uhr
Metro Sagrada Familia L2, L5
Wychodząc z targu, natrafiłyśmy na ciekawy widok - Marylin Monroe machająca do turystów z okna zachęcająca do wizyty w muzeum erotyki. Nie skorzystałyśmy :-) W zamian za to ruszyłyśmy w głąb uliczek przechodząc między innymi przez Barrio Gótico.
Powrót do domu przebiegł gładko. Za bilety autobusowe na lotnisko zapłaciłyśmy łącznie ok 11 €. Podsumowując: Europa ma wiele pięknych miejsc, z których większości jeszcze nie widziałam, jednak dotychczas nic nie pozostawiło na mnie takiego wrażenia jak Barcelona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz