sobota, 16 kwietnia 2016

Månafossen - Norwegia, Rogaland

 Kolejna podróż, kolejne doświadczenie. Cztery kraje w 12 godzin! Start w Wiedniu spędzony z poznaną w pociągu greczynką, przerwa na spacerek w Czechach z warszawskim policjantem, pierwsze spotkanie z nowym towarzyszem podróży w Polsce, a co było w Norwegii - o tym opowie kolejnych kilka artykułów.


 Pisałam już, że samodzielne wycieczki potrafią być fantastyczne - przyszedł czas na kolejny pierwszy raz: podróż z nieznajomym! Skorzystałam z mocy internetu i od razu postanowiłam wypróbować dwie nowe opcje, pewnie dość kontrowersyjne dla zatwardziałych turystów ''all inclusive", a także dla wszystkich ojców i matek posiadających córki :-). Mojego kompana poznałam na facebook'u w grupie pt. "Szukam towarzysza podróży!", a jakby mi tego było mało, zamiast w hotelu, zatrzymaliśmy się w wynajętym pokoju korzystając z Airbnb. Spokojnie mogę stwierdzić, że nikt za pobyt w Norwegii, w na prawdę dobrych warunkach, nie zapłacił mniej, niż my :-) O tym na końcu!


 Pierwszy raz leciałam linią WizzAir. Kolega i ja mieliśmy torbę i plecak, które z pewnością przekraczały dopuszczalne wymiary małego bagażu podręcznego, a jednak nikt nie robił z tego powodu problemów. Inna osoba podróżująca z walizką o dwa centymetry za dużą musiała zamienić ją na mniejszą torbę. Wnioski należy wyciągnąć samemu, ja niczego nie sugeruję :-).

 Lotnisko w Katowicach jest moim zdaniem bardzo przytulne; sklepy nie straszą cenami w przeciwieństwie do tamtejszych kawiarni, ani nie trzeba w stresie biegać między terminalami, bo wszystko jest ''w zasięgu ręki". Apropos sklepów - nigdy nie mogę się nadziwić jak dziewczyny mieszkające w Polsce trzymają linię. Ja przyjeżdżam do Krakowa na weekend i następne 2 tygodnie to powrót do normalnej wagi. Dziewczyny, tyle pyszności i słodkości w sklepach! Jak wy to robicie?!

 Wracając do tematu, udało mi się zaklepać miejsce przy oknie. Mimo niecałych dwóch godzin lotu większość przespałam, ale pod koniec udało mi się zrobić kilka zdjęć z wysokości.


  Od czego by tu zacząć zwiedzanie nowego kraju? Oczywiście od splądrowania najbliższego sklepu, czyli tego na lotnisku. Niestety pod tym względem Stavanger ustępuje Katowicom i zadowoliłam się jedynie drożdżową bułeczką. Przy wyjściu za to zaopatrzyłam się w mnóstwo fajnych broszur, nie tylko na temat Stavanger, ale także opisujących najciekawsze miejsca całej Norwegii.

 Månafossen

 Winc, nasz gospodarz, spełnił jedno z moich mini marzeń i czekał na lotnisku z transparentem z moim imieniem :-). Nie tracąc czasu na jazdę do domu, od razu wyruszyliśmy w stronę Månafossen, największego wodospadu w tym rejonie Norwegii.

 Wszyscy wiedzą jak wygląda jazda samochodem ze mną w roli pasażerki, przynajmniej po pierwszych 20 kilometrach ;-). Tym razem jednak - może dzięki temu, że byłam wypoczęta, może dzięki nowemu miejscu bądź ekscytacji - mogłam zupełnie oddać się podziwianiem przepięknych krajobrazów. Tego dnia jeszcze było na niebie trochę chmur, ale mimo wszystko nie mogliśmy narzekać na pogodę.

 Nad rzekę Måna dojechaliśmy po około godzinie.  Została jeszcze wspinaczka. Tu muszę wyznać, że nigdy tak na prawdę nie chodziłam po górach i przyzwyczajona do bezpiecznych miejskich dróżek, zupełnie nie spodziewałam się trasy, gdzie jedno poślizgnięcie mogło  skończyć się tragicznie. Na szczęście ubezpieczona w dwóch doświadczonych współtowarzyszy i świetne buty, nawet nie odczułam tych śmiertelnych warunków :-). Zresztą i tam większą uwagę wzbudzała natura, niż przeżycie ;-).







 Sama wędrówka nie trwała długo, ok 20, 30 minut w jedną stronę. Månafossen okazał się większy, niż przypuszczałam. Znów uświadomiłam sobie, jak mało tak na prawdę jeszcze widziałam. Brak turystów tylko uprzyjemnił wycieczkę, a kiedy już dotarliśmy na miejsce, słońce co chwilę tworzyło tęczę na wodospadzie. Przepiękny widok!




 Po sfotografowaniu Månafossen poszliśmy kawałek dalej w górę słuchając po drodze przeróżnych opowieści Winca. Droga powrotna minęła jeszcze szybciej, ale korzystając z bycia w tamtych rejonach, zahaczyliśmy o dwa ciekawe miejsca.

Gloppedalsura (Gjesdal, Norwegia)
 Gigantyczne wysypisko ogromnych kamieni pamiętających jeszcze epokę
lodowcową. Jak informuje tablica, najstarsze mają nawet po 10 000 lat.
Okolica na prawdę robi wrażenie! Chociaż niewiele można o
Gloppedalsura przeczytać w przewodnikach, gorąco polecam
odwiedzenie tego miejsca.



Byrkjedalstunet


 Połączenie hotelu i restauracji z wielkim sklepem z pamiątkami. Główna hala została umieszczona praktycznie w skale. W samym środku sklepu znajdziemy strumyczek spływający po wielkim głazie w otoczeniu zwierząt typowych dla tego regionu. Ceny co prawda wysokie, ale warto chociaż wejść i obejrzeć tę nietypową "architekturę".

    
http://www.byrkjedalstunet.no/

Sola
 Dni w Norwegii kończą się zaskakująco późno, zatem po kolacji postanowiliśmy pozwiedzać okolicę. Uwielbiam skandynawskie małe domki, zwłaszcza te czerwone znane na przykład z ekranizacji powieści Astrid Lindgren.


 Myślę, że każde miasteczko ma swoje własne ciekawe, choć nieznane punkty. My przykładowo trafiliśmy na nieczynny już, bardziej zabytkowy młyn i muzeum "TS Museet" z oryginalną kolekcją starych traktorów.


http://www.tsmaskin.no/tsmuseet

 Zmęczeni dniem pełnym wrażeń i podróżowania wróciliśmy do naszego uroczego, choć nie czerwonego domku. Następnego dnia czekała nas wycieczka na Preikestolen, jedną z najciekawszych gór Norwegii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz