Jak najlepiej zacząć pierwszy poranek nad norweskim morzem? Oczywiście kubkiem gorącej kawy siedząc na podwórku ze słońcem grzejącym plecki :-). Zwłaszcza, gdy wkrótce zapowiada się kilkugodzinna wspinaczka na jedną z najbardziej znanych gór Norwegii - Preikestolen. Znana też pod nazwą Pulpit Rock.
Jako, że sezon zaczyna się dopiero 16 kwietnia, a my byliśmy na miejscu dobry tydzień przed nim, skorzystaliśmy z gościnności Wincenta i wyruszyliśmy samochodem. Jadąc z Rogaland nie sposób uniknąć promu, co jak dla mnie jest bardziej atrakcją, niż musem :-).
Wbrew oczekiwaniom, nie byliśmy jedynymi przyjezdnymi. Nawet utrudniony dojazd do Preikestolen o tej porze roku nie powstrzymał naprawdę zaskakującej liczby odwiedzających. I to nie byle jakich. Można było odnieść wrażenie, że większość napotkanych osób to... Polacy :-)
O tym, że spontaniczny zakup biletów do Stavanger okazał się strzałem w dziesiątkę, przekonałam się już na samym początku wędrówki. Krajobrazy tak piękne i zmieniające się co kilkadziesiąt metrów - nie wiadomo było, co fotografować, by zapamiętać najładniejsze miejsca. Czego tam nie było! Las, głazy, kamienne schody, molo, kamienne dróżki, śnieg, upał! I co krok zapierające dech w piersiach widoki.
Znaleźliśmy się u celu po około dwugodzinnej pół-wspinaczce, pół-spacerze. Szczególnie zapadło mi w pamięć zamarznięte jezioro - wbrew świecącemu od rana słońcu.
Preikestolen! Piękne, chłodne i jedyne w swoim rodzaju miejsce oferujące wspaniałe widoki na otaczające Fjordy. Bo kto powiedział, że góra mam mieć 1000 m, żeby robiła wrażenie? ;-)
Obydwoje padliśmy ofiarą chęci zrobienia jak najlepszego zdjęcia :-). W tym celu trzeba było usiąść na samej krawędzi. Tak oto przekonałam się, że strach na prawdę może paraliżować! Ale zdjęcie zostanie na zawsze :-).
To jednak nie był koniec naszej wycieczki. Naładowani adrenaliną po niebezpiecznej sesji, postanowiliśmy wspiąć się jeszcze wyżej. Dopiero z tej perspektywy można było się przekonać, że Preikestolen to na prawdę płaska góra. Jednak nie tylko z tego powodu warto dostać się na wyższy poziom. Znacznie mniejsza liczba turystów pozwala w spokoju nacieszyć się naturą, a do tego można zejść z góry inną stroną, dzięki czemu cała wyprawa staje się ciekawsza.
W dół idzie się szybciej, niż w górę, mi jednak droga powrotna minęła w mgnieniu oka. Podczas krótkiej przerwy wylegiwaliśmy się w prażącym słońcu na ogromnym głazie jeszcze raz rzucając okiem na panoramę.
Kolejna przeprawa przez wodę - kolejny prom, tym razem z innej strony, do Stavanger. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tak po prostu wrócili do domu, zatem postanowiliśmy zahaczyć o znajdujący się w pobliżu Hafrsfjord, a dokładniej pisząc, o "Sverd i Fjell", czyli znane każdemu fanowi Norwegii trzy ogromne miecze wbite w głaz na plaży. Miejsce idealnie nadaje się na piknik czy też zwyczajny spacer.
Nam ani jedno, ani drugie pisane nie było, albowiem to jeszcze nie był koniec planów na tamten dzień. Mieszkając w Soli, nie sposób nie pójść na plażę słynącą z niemal białego piasku. Szybka kolacja i w drogę!
Okolica nie była nam już obca, zatem szybko dotarliśmy na miejsce i muszę przyznać, że jeszcze nie byłam na tak ładnej plaży. Morze, piasek, który wcale nie był taki biały ;-); płytkie i szerokie strumyki prowadzące do morza i zbiorowiska głazów wbijających się w wodę. Dodam, że nigdy nie wchodziłam do tak zimnej wody!
Na jednym z głazów się zatrzymaliśmy oczekując zachodu słońca, jednak bez sukcesu :-) Zaczęło robić się chłodno, mocno wiał wiatr, a słońce nie zbliżało się do horyzontu. No nic! Zwiedziliśmy dalszy kawałek Rogaland i nic nas już nie mogło powstrzymać przed powrotem do ciepłego domku.
proszę mnie do fan-clubu zapisać )))
OdpowiedzUsuńZrobione! ;-)
Usuń